niedziela, 22 maja 2011

The black cat

Tak, w końcu skończony i mogę go zaprezentować w całej okazałości. Może nie jest to jakiś wielki i zapierający dech w piersiach haft, ale za to bardzo sympatyczny.
Jeszcze przed upraniem i oprawieniem. Na zdjęciach cały czas wychodzi jakiś blady. Tak naprawdę kolory są bardziej intensywne. A ja już zabieram się za wyhaftowanie mu kolegi, tym razem do towarzystwa będzie miał motyle :)

sobota, 14 maja 2011

Dzikie koty

 Mój największy jak dotąd haft i pierwszy na czrnej kanwie.Tu w trakcie pracy:
A tu gotowy:
Pracę ukończyłam w lutym tego roku. Teraz na zmianę haftuję kota i wzornik, kończę tkać kota (a raczej kotopodobną pokrakę) na kółku plastycznym i planuję kolejne robótki, na ktore oczywiście nie mam czasu, jednocześnie spoglądając tęsknie na pękające w szwach półki z książkami... A z przyjemności obowiązkowych uczę się do sprawdzianów z biologii i matematyki i zaczynam pracę badawczą na olimpiadę biologiczną. Jak widać nie mam czasu na nudę.

Dziękuję wszystkim, którzy tu zaglądają i komentują posty, dzięki wam nabieram ochoty do dalszego działania :)

środa, 4 maja 2011

Początki nie zawsze są łatwe

Początek bloga, a więc wspomnę też o początkach mojej przygody z haftem. Od najmłodszych lat zawsze miałam łapki czymś zajęte. Na szczęście dla moich rodziców preferowałam raczej papier niż ściany. Gdzieś na początku podstawówki szyłam ubranka dla pluszowego konika i królika (nigdy nie przepadałam za lalkami). Haftem jednak zainteresowałam się zdecydowanie później, bo zaledwie jakieś 4 lata temu (początek gimnazjum). Nie bez wpływu na to był kompletny brak dostępności materiałów. Po usilnych poszukiwaniach udało mi się odnaleźć jedną jedyną w moim mieście pasmanterię, czyli pomieszczenie, w którym nawet nie da się swobodnie obrócić, gdzieś na tyłach biblioteki miejskiej. Można powiedzieć, że tak to się zaczęło i tak trwa z mniejszymi lub większymi przerwami do dziś.
A oto i moje pierwsze "dzieło":




Jak zwykle ambitnie rzuciłam się od razu na jakiś konkretny wzór, pogardliwym prychnięciem kwitując wszystkie kolorowe kwadraciki i miniaturowe kwiatki. Żeby było śmieszniej zaczęłam wyszywać na drobniutkiej kanwie. No i dostałam za swoje. Siedziałam nad tym haftem chyba z rok (z kilkumiesięcznymi przerwami). Nie znałam też wtedy cudownego wynalazku igly o stępionym końcu. To wszystko złożyło się na to, że nie raz miałam ochotę rzucić w kąt ten kawalek tkaniny, który wcale nie chce mnie słuchać. Tak się jednak nie stało, bo stworzenie ze mnie nie tylko ambitne, ale i zawzięte. A teraz, ta trudna z początku miłość, daje mi naprawdę wiele radości.